[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie będzie poważny, wszystko pobudza go do śmiechu. Ostrożnie odwinął jeden róg dywanu i przykrył Herminę aż po piersi, tak że rana nie była już widoczna, po czym bezszelestnie wysunął się z loży. Dokąd poszedł? Czy wszyscy zostawiają mnie samego? Zostałem sam z tą na wpół okrytą zmarłą, którą kochałem i której zazdrościłem. Na jej blade czoło spadał chłopięcy lok, usta świeciły czerwienią w zupełnie zbielałej twarzy i były nieco rozchylone, jej włosy pachniały subtelnie, delikatnie, a przez ich gąszcz prześwitywało małe, pięknie ukształtowane ucho. %7łyczenie Herminy zostało więc spełnione. Zabiłem moją kochankę, zanim ją w pełni posiadłem. Uczyniłem rzecz nie do pomyślenia, a teraz klęczałem, wpatrywałem się w nią i nie wiedziałem, co ten czyn oznaczał, nie wiedziałem nawet, czy był on dobry i słuszny, czy też odwrotnie. Co by o nim powiedział mądry szachista, co powiedziałby Pablo? Nie, nie wiedziałem, nie mogłem myśleć. Coraz bardziej czerwieniły się uszminkowane usta w gasnącej twarzy. Takie było całe moje życie, taka była odrobina mego szczęścia i miłości, jak te zastygłe usta: trochę różu na znieruchomiałej twarzy. I od tej martwej twarzy, od tych martwych białych pleców, martwych białych ramion powoli powiało grozą, zimową pustką i samotnością, jakimś wolno wzmagającym się chłodem, od którego zaczęły mi drętwieć ręce i wargi. Czyżbym zgasił słońce? Czyżbym zabił serce wszelkiego życia? Czy może wtargnął tu śmiertelny chłód wszechświata? Z przerażeniem patrzyłem na skamieniałe czoło, na sztywny lok, na blady, zimny połysk ucha. Chłód płynący od nich był śmiertelny, a jednak piękny: brzmiał i wibrował cudownie, był muzyką! Czy nie czułem już kiedyś tej grozy, która jednocześnie była jakby szczęściem? Czy nie słyszałem już kiedyś tej muzyki? Tak, owszem, u Mozarta, u nieśmiertelnych. Przyszedł mi na myśl wiersz, który kiedyś, w innych czasach, gdzieś znalazłem: Ale myśmy odnalezli siebie, W sferze lodu prześwietlonym gwiezdnie, Obce są nam lata, dni, godziny, Obca młodość, starość i różnica płci... Chłodny, nieruchomy jest nasz wieczny byt, Chłodny i promienny jest nasz wieczny śmiech. Wtem otworzyły się drzwi loży i wszedł Mozart, którego na pierwszy rzut oka nie poznałem: nie miał warkocza ani krótkich spodni, ani pantofli ze sprzączkami, był ubrany współcześnie. Usiadł tuż koło mnie, omal go nie dotknąłem i nie przytrzymałem, żeby się nie pobrudził krwią, która spłynęła na podłogę z piersi Herminy. Usiadł i zajął się pilnie kilkoma małymi porozstawianymi tu instrumentami i aparatami, a robił to z dużą powagą, kręcił coś i majstrował przy tych przedmiotach, ja zaś z podziwem spoglądałem na jego zręczne, ruchliwe palce, które tak chętnie zobaczyłbym kiedyś, gdy grają na fortepianie. Zamyślony przypatrywałem się Mozartowi, a raczej nie tyle zamyślony, co rozmarzony i zagubiony w widoku jego pięknych, mądrych rąk, ogrzany uczuciem jego bliskości, a zarazem trochę zalękniony. Nie zwracałem uwagi na to, co on właściwie robił, co tam majstrował, czym się zajmował. A był to aparat radiowy, który tu ustawił i uruchomił, po czym włączył głośnik i powiedział: - Słychać Monachium, Concerto grosso F-dur Handla. I rzeczywiście, ku memu nieopisanemu zdziwieniu i przerażeniu, piekielny, blaszany lejek zaczął niebawem wypluwać ową mieszaninę flegmy i przeżutej gumy, którą posiadacze gramofonów i abonenci radia postanowili nazywać muzyką; poprzez posępny ćharkot i skrzeczenie można było istotnie poznać - podobnie jak pod grubą warstwą brudu stare, wspaniałe malowidło - szlachetną strukturę tej boskiej muzyki, jej królewską budowę, chłodny, daleki oddech i nasycony, szeroki dzwięk in- strumentów smyczkowych. - Mój Boże - zawołałem przerażony - co pan robi, mistrzu? Czy serio chce pan sobie i mnie zrobić taką przykrość? Nastawia pan ten ohydny aparat, triumf naszej epoki, jej ostatnią zwycięską broń w niszczycielskiej walce ze sztuką. Czy musi tak być, mistrzu? O, jakże zaśmiał się ten niesamowity człowiek, jakże śmiał się zimno i upiornie, bezdzwięcznie, a jednak druzgocąc wszystko tym śmiechem! Z prawdziwą przy- jemnością przyglądał się moim mękom, kręcił przy przeklętych gałkach, poprawiał blaszany lejek. Zmiejąc się, pozwolił tej zniekształconej, bezdusznej i zatrutej muzyce w dalszym ciągu przenikać do naszego pomieszczenia i, śmiejąc się, dał mi odpowiedz. - Tylko bez patosu, panie sąsiedzie! Czy pan w ogóle zwrócił uwagę na to ritardando? Niezły pomysł, co? No tak, a teraz niech pan, niecierpliwy człowieku, pozwoli, by przeniknęła pana myśl tego ritardanda... czy słyszy pan te basy? Kroczą jak bogowie... i niech pan pozwoli, by ten pomysł starego Handla nasycił i uspokoił pańskie serce! Posłuchaj raz, człowieku, bez patosu i szyderstwa, jak za tą istotnie idiotyczną i beznadziejną zasłoną śmiesznego aparatu majaczy daleki kształt muzyki bogów! Niech pan uważa, można się przy tym czegoś nauczyć. Niech pan zwróci uwagę, jak ten zwariowany głośnik czyni rzecz na pozór najgłupszą w świecie, najbardziej niepotrzebną i najbardziej zakazaną, ciskając graną gdzieś muzykę bez wyboru, głupio i brutalnie, w dodatku żałośnie zniekształconą, w obcy, dla niej niewłaściwy obszar - i jak, mimo to, nie może zniszczyć pierwotnego ducha tej muzyki, a tylko ujawnia na jej przykładzie własną bezradną technikę i bezduszną przemyślność. Słuchaj dobrze, mały człowieczku, trzeba ci tego koniecznie! Zatem uszy do góry! Tak. A teraz słyszy pan nie tylko pogwałconego przez radio Handla, który nawet w tej najobrzydliwszej formie wciąż jeszcze jest boski, słyszy pan i widzi jednocześnie, czcigodny sąsiedzie, znakomite porównanie wszelkiego życia. Słuchając radia, słyszy i widzi pan odwieczną walkę między ideą a zjawiskiem, między wieczno- ścią a czasem, między tym co boskie a tym co ludzkie. Właśnie tak, mój drogi, jak radio ciska najwspanialszą muzykę świata w ciągu dziesięciu minut, bez wyboru, w najmniej do tego odpowiednie miejsca, w mieszczańskie salony i na poddasza, pomiędzy plotkujących, obżerających się, ziewających i śpiących abonentów, tak jak tę muzykę odziera z jej zmysłowego piękna, psuje ją, niszczy, zaflegmia, a mimo to nie może całkowicie zniszczyć jej ducha... dokładnie tak samo życie ciska wokół siebie tak zwaną rzeczywistością, wspaniałym kalejdoskopem świata, pozwala na to, by po Handlu następował odczyt o sposobie fałszowania bilansu w średnich zakładach przemysłowych, z czarodziejskich dzwięków orkiestry czyni odrażającą zawiesinę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksAndrew Herman 666 stopni FahrenheitaHermann_Kai_ _MiĹoĹÄ_w_BerlinieKoch Herman Kolacja292. Crosby Susan DawcaMargit Sandemo Cykl Saga o czarnoksićÂśźniku (02) Blask twoich oczuMakśÂowicza Roberta WćÂdrówki kulinarneTeresa od Jezusa Sprawozdania duchoweDonald Robyn Rezydencja w Nowej ZelandiiHarry Harrison Cykl Planeta śÂmierci 301 The Night Watch
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plspoker-kasa.htw.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|