[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jedno złe słowo. Samanta wmawiała jej, że widocznie nie słuchała, ale to nieprawda. - Tato? - Co, kochanie? - Jutro minie tydzień. Myślisz, że mama się obudzi? - Na pewno. Po prostu wszystko się przedłuża. - Z Ginewrą jest coraz gorzej. Niedługo umrze. -A boli ją? - Nie, bo miauczałaby - Hope przełknęła ślinę. - Tato, co ja zrobię, jak ona umrze? Chwilę pomyślał. - Będziesz smutna. Będzie ci jej brakowało. Ale Hope chodziło o coś innego. - Ale co zrobię z nią? Przecież nie mogę jej tak po prostu... wyrzucić jak kurzych kości. Aż go ciarki przeszły. - A co chciałabyś zrobić? - Pochować ją. - Nie ma sprawy - powiedział, zaskakując tym dziewczynkę - Możemy ją pochować w lesie. Gdzieś niedaleko. Lepiej się wtedy poczujesz? Dużo lepiej, pomyślała Hope i skinęła głową. - No to załatwione - odparł i przygarnął ją do siebie. Przez chwilę się nie odzywała. Sam się myliła. Tata jednak rozumiał. To znaczy, że je kochał. - Tato? - odezwała się szeptem. - Ale nie zostawisz nas samych, prawda? - Jak ty to sobie wyobrażasz? - Jeżeli mama się nie obudzi, a ty będziesz musiał wrócić do miasta do pracy, mógłbyś wynająć kogoś do opieki nad nami. - Przyrzekam, że tego nie zrobię. Najciszej, jak mogła, wyszeptała: - Kocham cię. Nie odpowiedział, ale jego policzek wtulił się w czubek jej głowy, i w tej chwili czas jakby zawrócił, a ona uwierzyła tacie. KIEDY obudziła się nazajutrz rano, Ginewra nie ruszyła się z miejsca, w którym Hope ułożyła ją wieczorem. Zdjęta strachem nachyliła się tak blisko, żeby kotka poczuła jej oddech. - Ginka? - odezwała się szeptem, głaszcząc koniuszkiem palca pyszczek kotki. Kiedy poczuła leciutki ruch pod palcem, odetchnęła z ulgą. Objęła kotkę i leżała myśląc - kocham cię, Ginewro - i słuchając cichuteńkiego pomruku w odpowiedzi. Ale po chwili pomruk ustał. Przez ładnych kilka minut Hope się nie poruszyła. - Ginka? - szepnęła. Pogłaskała łepek kotki i czekała na pomruk, znów pogłaskała, znów czekała. Kiedy się nie doczekała, wtuliła głowę w stygnące futerko Ginewry i rozszlochała się. - Hope? - zawołał tata pod drzwiami. - Wstałaś już? Z piersi wyrywał jej się spazmatyczny szloch. Przyciągnęła Ginewrę, łudząc się, że się omyliła. Ale wiedziała. Czuła potworną pustkę, jedną wielką dziurę, olbrzymią samotność. - Kochanie? - dotknął jej głowy. - Hope, co się stało? - dotknął kotki, przez chwilę nie odrywał od niej ręki, a kiedy dziewczynka właśnie pomyślała, że nie wie, co robić, bo wszystkie najukochańsze istoty ją opuszczają, wziął ją w ramiona razem z Ginewrą i mocno przytulił. Nie odzywał się słowem, tylko tak siedział, tuląc je obie, a kiedy weszła Samanta z pytaniem, kiedy wychodzą, powiedział: - Hope dzisiaj nie jedzie. Właśnie umarła Ginewra. - Och, tak mi przykro, Hope - powiedziała Samanta cicho i tak jakoś blisko. - Pochowamy ją tutaj - oświadczył Jack. - Pojedziesz dzisiaj autobusem? Hope nie dosłyszała odpowiedzi. Znowu zaczęła płakać. Zresztą nie potrzebowała teraz towarzystwa Samanty. Potrzebowała tego kogoś, kto właśnie trzymał ją mocno w ramionach. GDYBY ktokolwiek powiedział Jackowi, że kiedy jego żona będzie leżała w śpiączce, a firma zacznie się sypać, on będzie rąbał drewno na trumienkę dla kota, to wysłałby kogoś takiego do czubków. A jednak było to najlepsze rozwiązanie. Hope siedziała obok na ziemi. Ginewra leżała na jej kolanach, owinięta w spraną wełnianą chustę zrobioną szydełkiem przez Rachel, pod którą Hope spała przez pierwszych osiem lat życia. Trzymała teraz swój tłumoczek, jakby cały był ze złota. Kiedy trumienka była gotowa, Jack wykopał spory dołek. Praca dobrze mu zrobiła. Wysiłek fizyczny tak go zmęczył, że kiedy Hope złożyła swoje zawiniątko w trumience, a on zabił ją gwozdziami i włożył do dołka, który potem zaczął zasypywać ziemią, nie czuł się już tak rozbity. Hope płakała. Nic dziwnego. Jack tulił ją do siebie, pozwalając jej się wypłakać. A potem po prostu razem sobie posiedzieli - i znowu był to zupełny bezsens. Naprawdę nie miał czasu na wysiadywanie w lesie w poniedziałek rano. Powinien wziąć prysznic i zajrzeć do Rachel, a potem ruszyć w te pędy do San Francisco do pracy. Ale Hope miała wobec niego inne oczekiwania. I musiał przyznać, że bardzo go to uspokoiło. ROZDZIAA PITY PRZEJAZD z Big Sur do szpitala w poniedziałek póznym rankiem zabrał przeszło trzy kwadranse. Jack przyjechał w pogodnym nastroju - i zastał na sali Rachel inną pacjentkę. Na ułamek sekundy serce w nim zamarło z przerażenia, ale zaraz pojął, że gdyby Rachel umarła, zawiadomiono by go telefonicznie. Trzymając Hope za rękę, wszedł do dyżurki pielęgniarek. - Gdzie jest moja żona? - spytał, ale w tym samym momencie wypatrzył Cindy wychodzącą z jakiejś sali na końcu korytarza. Podszedł do niej, ciągnąc za sobą Hope. - Gdzie jest Rachel? Cindy zaprosiła ich gestem na salę, z której właśnie wyszła. Była to zwykła sala szpitalna z telewizorem, łazienką i kilkoma fotelami. Wjednym z nich siedziała teraz Katherine. Rachel le- żała na boku, twarzą do koleżanki, toteż Jackowi przemknęło przez
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksGR851. McCauley Barbara Osiem lat i osiem dniMcMahon Barbara Escape Around the World 01 Podróş w chmurach (Harlequin Romans 1082)1082. McMahon Barbara Escape Around the World 1 Podróş w chmurachHannay Barbara KrzyĹź poĹudnia 01 Angielska róşaBarbara McMahon Pan biznesmen szuka Ĺźony25. Boswell Barbara Genialne rozwiÄ
zanieCartland Barbara Miłoć w hotelu RitzGR845. McCauley Barbara Tajemnicza kelnerkaCartland Barbara Ucieczka do rajuMcMahon Barbara Druga miĹoĹÄ(1)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plrafalradomski.pev.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|