[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jakie przyszły mu na myśl. Najbardziej bolało go przypuszczenie, przeradzające się coraz bardziej w pew- ność, że tamci przywłaszczą sobie jego zdobycz jako własną i nikt nie uwierzy w Promieniowy wyczyn. Może to właśnie sprawiło, że nie zauważył czyhającego niebezpieczeństwa i wrócił do rzeczywistości, gdy było za pózno bo stracił już grunt pod nogami. Bywają miejsca, w które woda deszczowa spływa do naturalnych niecek, skąd nie ma odpływu. Takie zagłębienia są jak wielkie, ciepłe wanny, gdzie radośnie pleni się wodna roślinność i niezliczone rzesze komarów. Z upływem lat te płyt- kie zbiorniki zarastają szuwarem oraz grubym kożuchem wodorostów, na nim zaś 63 z kolei zasadzają się bezczelnie bagienne trawy, mchy, a nawet małe krzaczki. Nieostrożny wędrowiec, który wejdzie na powierzchnię takiego torfowego stawu, wyczuje, jak grunt faluje mu pod nogami niby galareta. Jeśli ma choć odrobinę rozsądku, czym prędzej oddali się z niebezpiecznego rejonu. Chyba że ma ko- niecznie życzenie zostać pokarmem dla raków. Rozpęd, jaki nadało Promieniowi zejście z pochyłości, wyniósł go parę kro- ków za daleko. Poczuł, jak niepewne jest podłoże, a potem nagle wpadł po pachy do zimnej topieli. Odruchowo rozrzucił ramiona, chwytając najbliższe kępy. Aę- czysko łuku wpiło mu się w podbródek, ale przynajmniej nie zapadł się głębiej. Próbował namacać stopami twarde dno, lecz bezskutecznie. Idiota westchnął chłopak głośno. Ten dzień nie zaczął się dobrze, a da- lej szedł ku coraz gorszemu. Przynajmniej tego mógł sobie oszczędzić kąpieli w lodowatym, śmierdzącym bagnie. Zanim wygrzebie się stąd, na pewno się prze- ziębi, a może nawet dostanie zapalenia płuc. Spróbował podciągnąć się na rękach, wyczołgać, lecz niepewna powierzchnia trzęsawiska, zmarznięta tylko po wierz- chu, zaczęła trzaskać podejrzanie i zapadać się. Gówniany los mruknął Promień, wciąż bardziej zirytowany niż przestra- szony. Spróbował znów zgruntować, lecz nadal jego stopy nie znajdowały oparcia w rzadkim szlamie. Równie dobrze dno zbiornika mogło znajdować się pół łokcia niżej, jak i pikę czy dwie. Wyrzucał sobie nieostrożność. Przecież wystarczyło spojrzeć uważniej, by dostrzec wystające spod śniegu oszronione pędzle rurko- watej trawy bagiennej. Każdy, kto nie ma wyłącznie powietrza między uszami, powinien omijać takie miejsca. Cholera. . . jęknął chłopiec w przestrzeń. Cholera. . . ratunku. . . ! Zie- lonooka. . . grasz nieczysto, wiesz? dodał z pretensją. Po to zmartwychwsta- łem, żeby utopić się w tym garnku z żabami? W akcie desperacji usiłował wydostać się w twardsze miejsce i zapadł się prawie po brodę. Zaczął szczękać zębami z zimna, lecz bał się używać talentu, by ogrzać błoto dokoła. Jeżeli stopnieje lód, bardzo szybko pójdzie na dno, nie znajdując już żadnego oparcia. Wodne chwasty i ciężar namokniętego ubrania wykluczały pływanie. Promień uświadomił sobie, że nikt z towarzyszy nie będzie go szukał aż do zmroku, czyli jeszcze przez wiele godzin. Po głowie zaczęły mu chodzić ponure myśli i pojawiać obrazy koni i bydła utopionego w bagnie. Ratunku!! Pomocy!! Tonę!! Ratunku!! wrzeszczał przez dobre kilka minut w płonnej nadziei, że ktoś go usłyszy. Nasłuchiwał, a potem znów krzy- czał. W końcu zaprzestał tych wysiłków. Znajdował się w samym środku wielkiej puszczy. Prędzej bogowie usłyszą go w niebie niż jakiś człowiek tutaj. Bardziej prawdopodobne było, że jego rozpaczliwe nawoływania sprowadzą stado głod- nych wilków. Promień już widział je oczami wyobrazni, jak podchodzą na swych szerokich, kosmatych łapach, dyszą, oblizują się łakomie, ich czerwone paszcze zieją smrodem. . . Zacisnął powieki, odpędzając okropną wizję. 64 Spokój, spokojnie. . . bywało gorzej. . . wymamrotał. Myśl! Myśl! W rzeczywistości było jednak o tyle gorzej, że tym razem stawiał czoło nie- bezpieczeństwu całkiem samotnie. I nigdzie nie widział możliwości ratunku. Na kolejny cud nie było co liczyć. W heroicznych opowieściach nad tonącym w ba- gnie bohaterem zwykle znajdowała się zbawcza gałąz albo ratował go niezwykle mądry pies. . . albo koń. . . albo pojawiała się czarodziejka zaklęta w żabę. . . Cie- kawe, że zawsze jakoś im się upiekło. Promień miał jednak niejasne podejrzenia, że na każdego takiego śmiałka przypadało ze dwudziestu, którym się nie powio- dło, i nikt nie ułożył o nich pieśni. Oczy chłopaka gorączkowo szukały drogi ra- tunku kamienia, mocniejszej kępy, niskiej gałęzi, której mógłby dosięgnąć. Niestety, niczego w zasięgu ręki. . . Drzewo! A gdyby zdołał przepalić jeden z ko- narów na tyle, by spadł obok? Możliwe, że na nic to się nie zda albo ciężki ka- wał drewna spadnie mu na głowę i uśmierci natychmiast. Jednak było to lepsze od tonięcia na raty połączonego z powolnym zamarzaniem. Promienia bolały już
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksMcMahon Barbara Druga miśÂośÂćÂ(1)Shreve Anita Ciezar wodyCartland_Barbara_ _Znak_milosci(1)Bain, Darrell A Strange Valley02.Harry Potter und die Kammer des Schreckens0091. Hunt Jena Utracona samotnośÂćÂAnnette Meyers [Olivia Brown 01] Free Love (retail) (pdf)Southwick_Teresa_ _Zona_dla_szejka_01_ _Klejnot_pustyniMcgraw.Hill.Rath.And.Strongs.Six.Sigma.Team.Pocket.GuCharisma Knight [Vampire Domination 02] Of Cheetah's Blood [Amira] (pdf)
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plorientmania.htw.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|