[ Pobierz całość w formacie PDF ]
notatki. Poprawiła okulary, pochyliła się lekko do przodu i szybko przebiegła wzrokiem łaciński spis rozmaitych roślin. - Hm... - mruknęła. - O co chodzi? - Większość tych składników jest mi znajoma i wiem, że mają właściwości paranormalne. Jestem jednak całkiem pewna, że żaden z nich nie mógłby zwalczyć działania narkotyku, który znalezliśmy w tabakierce, ani zresztą żadnej innej trucizny. Prawdę mówiąc, antidotum zadziałałoby odwrotnie. - Co chcesz przez to powiedzieć? Lucinda się wyprostowała. - Filiżanka tego tak zwanego antidotum zabiłaby każdego w ciągu zaledwie kilku minut. Powoli wypuścił powietrze z płuc i skinął głową. - Miałem takie przeczucie. To było oczywiste, ten przebiegły stary drań zastawił pułapkę na wrogów. - Powiedziałeś, że on wyrył recepturę na sejfie? Caleb zamknął notes. - Sylvester wiedział, że któregoś dnia ktoś może ukraść recepturę jego cennego eliksiru. Dlatego zostawił ostrzeżenie, że jest to trucizna o spowolnionym działaniu, i usłużnie dołączył antidotum. I to wygrawerowane w złocie, jakżeby inaczej. Który alchemik mógłby się temu oprzeć? - Rozumiem, co masz na myśli. Caleb stanął przed kominkiem i wpatrywał się w płomienie. - Teraz musimy jak najszybciej odszukać adresy Norcrossa i tych, którzy są z nim powiązani - stwierdził. - To nasza jedyna nadzieja na odnalezienie Hulseya i pozostałych członków Siódmego Kręgu. Przeszedł ją chłodny dreszcz. - Co zrobisz, jak ich znajdziesz, Calebie? Wątpię, żebyś odnalazł jakiekolwiek dowody popełnionych przez nich przestępstw. Ciągle wpatrywał się w płomienie. - Omówię tę sprawę z Gabe'em, ale zdaje mi się, że to zupełnie jasne. Trzeba powstrzymać Hulseya i tych, którzy go zatrudnili, by wytwarzał narkotyk. Splotła ręce i patrzyła na niego uważnie. - Chcesz powiedzieć, że trzeba ich zabić? Nic nie odpowiedział. - Nie. - Opuściła ręce i podeszła do niego. - Posłuchaj mnie, Calebie. Prowadzić dochodzenia w imieniu Towarzystwa to jedno. Ale nie możesz stać się katem. Coś takiego zniszczy cię równie skutecznie, jak śmiertelna trucizna. Caleb oparł się o obudowę kominka. - To co, u diabła, mam zrobić z ludzmi takimi jak Hulsey. I z tymi, którzy go wynajęli? Trzeba być potworem, żeby poszukiwać receptury na eliksir Sylvestra. - Zgadzam się, tych szaleńców trzeba powstrzymać. Ale ten narkotyk jest tak atrakcyjny, że zawsze znajdą się ludzie, którzy będą chcieli zdobyć potęgę, jaką oferuje. Nie możesz przecież zabić ich wszystkich. Nie pozwolę na to. Wbił w nią wzrok. - Ty? Uniosła podbródek. - Zdaję sobie sprawę, że nie mogę ci dyktować, co masz zrobić. Ale nie potrafię stać z założonymi rękami i patrzeć, jak się zmieniasz w takiego samego potwora. - Znasz lepsze rozwiązanie? Zaczerpnęła tchu. - Myślę, że leży ono w naturze samej trucizny. Z tego, co po - wiedziałeś, wynika, że ludzie zażywający eliksir, pozbawieni go, nie pożyją długo. - Zniszczyć narkotyk kiedykolwiek i gdziekolwiek się na niego natknę, przez co ci, którzy go używają, również będą zniszczeni. To proponujesz? - Zgadzam się, że obowiązkiem Towarzystwa jest powstrzymać tych, którzy dążą do wytworzenia narkotyku. Rozumiem też, że czasem będziesz musiał postąpić tak jak dzisiaj. Ale ilekroć to możliwe, powinieneś pozwolić, żeby narkotyk załatwił tę okropną sprawę za ciebie. Przyglądał się jej uważnie. - Myślisz, że wtedy moja odpowiedzialność będzie mniejsza? - O tak! - potwierdziła zdecydowanie. - Jestem o tym przekonana. To nie jest idealne rozwiązanie. Niczyja śmierć, bez względu na to, co stanie się jej bezpośrednią przyczyną, nie będzie dla ciebie łatwa. Każdy przypadek sprawi ci ból. Ale ci, którzy wytwarzają narkotyk, nie są niewiniątkami, Calebie. Są świadomi tego, że parają się niebezpiecznymi i zakazanymi rzeczami. Jeśli tak się złoży, że zakończy się to ich śmiercią, trudno. Jakie przestępstwo, taka kara. - Jesteś wspaniałą kobietą, Lucindo Bromley. - A ty wspaniałym mężczyzną, Calebie Jonesie. Ujął jej twarz obydwiema rękami. Jego pocałunek był gorący i tak namiętny, że ją to zaskoczyło. Energia jaśniała intensywnie, ale było zupełnie inaczej niż poprzednio. Lucinda wyczuwała w nim zmysłowość tak jak wcześniej, ale teraz mieszał się z nią szaleńczy głód. - Calebie, jesteś chory? - zatroskała się. - Chyba tak. Nie jestem pewien. Wiem tylko, że potrzebuję cię teraz. Zaczął ściągać z niej fioletową suknię. Słyszała, że delikatne haftki odrywają się, a cieniutki jedwab rwie się w strzępy. Zaniepokojona ujęła jego twarz w dłonie. Był tak rozpalony, że na moment zaparło jej dech w piersiach. Gorąco emanowało nie tylko z jego ciała, ale także z aury. - Masz gorączkę - wyszeptała. Wiedziała jednak, że jest to wynikiem przeżyć psychicznych, a nie jego kondycji fizycznej. I nagle pojęła. - Ten człowiek... Uważasz, że go zabiłeś... - Bo to zrobiłem. I co więcej, zabiłbym go jeszcze raz bez żadnego wahania. Ale przekonałem się, że wykorzystywanie mego talentu w podobny sposób wymaga pewnych kosztów. Zszokowana próbowała spojrzeć mu w twarz. - Calebie, chcesz powiedzieć, że uśmierciłeś tego człowieka, posługując się jedynie talentem? - Tak. Nagle zrozumiała. Paląca go psychiczna gorączka była reakcją na to, co Caleb zrobił tego wieczoru. Jeśli rzeczywiście zabił Norcrossa, wykorzystując talent, to bez wątpienia musiał sięgnąć po cały swój potencjał. Wkrótce dopadnie go wyczerpanie. Na razie próbował kontrolować wzburzoną energię powstałą na skutek tak ogromnego wysiłku. - W porządku, Calebie. Jesteś ze mną. - Lucindo. - Miał oczy człowieka stojącego na krawędzi przepaści. - Potrzebuję cię bardziej niż kiedykolwiek i czegokolwiek w moim życiu. Objęła go, starając się przekazać mu swoją własną energię i światło. - Jestem przy tobie - wyszeptała. Położył ją na łóżku i szybkim ruchem rozpiął spodnie. Nie zawracał sobie głowy rozbieraniem się. Przykrył ją swoim ciałem. Aóżko skrzypiało i zgrzytało pod jego ciężarem. Tym razem nie było czułych wstępnych pieszczot. Caleb nie zważał na nic, jak człowiek zdesperowany. Lucinda wiedziała, że jej kochanek zdobył się na ogromny wysiłek, by nie być brutalny. Jego nagła potrzeba zrodziła w niej nowy, inny rodzaj podniecenia. Zcisnęła jego ramiona. - Nie jestem taka delikatna. - Wiem. - Ukrył między jej piersiami rozpaloną gorączką twarz. - Wiem. Jesteś silna. Wszedł w nią zdecydowanym ruchem, a ich aury zdawały się rozbłysnąć. Wbił się w nią raz, drugi i trzeci, a potem znieruchomiał. Kiedy było po wszystkim, osunął się nagle i głęboko zasnął. 36 Odczekała kilka minut, zanim oswobodziła się z ciężaru jego ciała. Poruszył się, ale nie otworzył oczu. Dotknęła jego szyi, żeby sprawdzić puls. Był silny i regularny, i to ją uspokoiło. Poza tym Caleb nie był już taki rozpalony. Wstała z łóżka i zaczęła się ubierać. W oknach jaśniało szare światło poranka.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksCajio Linda Tylko jedno spojrzenieNora Roberts Rodzinny skarbśąadan Serhi Big MacBob Fingerbild Samoleczenie wzroku metodćÂ
dr Bates'aDalton Reed [All Things Impossible 01] Crown of the Realm 2e (pdf)MC Sinners 3 Knights' Sinner Bella JewelCDHSMacGregor, Kinley (aka Sherrilyn Kenyon) Brotherhood 05 Taming the ScotsmanJack L. Chalker WOS 1 MBasztowa Ksenia Wampir z przypadku
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstoryxlife.opx.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|