[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obcy przybywali z pismami i znakami. Ruch w ogóle większy, niż w tej porze zwykł bywać, postrzegł Szwentas. Pozorem do dostania się na Zamek był jakiś przybór na konia, który dla Jerzego wydał pomocnik trapiera. Schwyciwszy tu, co mu widzieć było potrzeba, Szwentas zabierał się do powrotu, gdy na drodze, nieustannie się po Zamku i po wszystkich jego kątach uwijającego, spotkał Bernarda. Ten zdziwił się wielce powrotowi parobka i zatrzymał go. Jak śmiałeś pana swego opuścić? zapytał. Sam mnie posłał odpowiedział parobek spokojnie, pokazując wędzidło nowe... Bernard popatrzył i zachmurzył się. Mogliście do czasu i starego zażywać rzekł bo rychło was na Zamek sprowadzę. Jerzy zdrowszy jest i silniejszy? Albo ja wiem? począł parobek. Co dzień na niego patrząc nie widzę zmiany. Stary Dietrich skarży się, że na nim nie widać polepszenia. Mruk, milczący, smutny... jak był, tak i jest do dziś dnia. Z niego nie będzie pociechy. Pogardliwie słuchał tego Bernard. Widać, że i tobie w Pynau zasmakowało rzekł szydersko. Jakby to mnie odparł parobek gdzie lepiej albo gorzej być mogło? Ruszył ramionami. Chyba ta różnica, że inna ręka w kark tłucze... Krzyżak odszedł był parę kroków. Powiedz panu swojemu dodał żeby się rychło do powrotu sposobił; dosyć już miał swobody, a u Pynauów nic się dobrego nie nauczy. Szwentas uśmiechnął się. Ze złą nowiną pośpieszył z powrotem na folwark, ale tu Jerzego nie zastał. Częściej teraz niż dawniej, szczególniej wieczorami, wymykał się on i pieszo... Miał go w podejrzeniu parobek, lecz milczał. Dnia tego powrócił Jerzy o zmierzchu, zmęczony i zdyszany, poruszony więcej niż kiedy. Szwentas leżał u progu czekając na niego; podniósł się, zobaczywszy go, ze zwykłym sobie uśmieszkiem szyderskim. Pozdrowienie wam przyniosłem od Bernarda rzekł bo gdy kogo człowiek nierad spotkać, pewnie się natknie na niego. Tak i ja. Pytał o wasze zdrowie; powiedziałem, żeście chorzy, ale to pono nie pomoże i na Zamek wkrótce potrzeba będzie powracać. Jerzemu oczy się zaświeciły. Szwentas! zawołał nim ta chwila nadejdzie, rób co chcesz, ja ujść muszę. Nic nie mówiąc, zrezygnowany parobek się na ziemi położył, skurczył, ręce pod głowę zacisnął i westchnął głęboko. Słyszałeś? powtórzył chłopak. Kunigasiku! zamruczał Szwentas ja to nawet słyszę, czego wy nie mówicie, a chcecie, bym puścił mimo to, co niepotrzebnie tak głośno wykrzykujecie? Szwentas stary zrobi, co może, a wy idzcie spać. Nazajutrz do dnia parobka we dworze nie było, nie powrócił do obiadu, nie pokazał się do wieczora. Jerzy, jak tylko począć miało zmierzchać, puścił się ku miastu. Wymykał się on tam teraz niemal codziennie, tak aby u parkanu stanąć o zmroku. Baniuta prawie zawsze nań oczekiwała, czasem się zjawiał Rymos, a wówczas bezpieczniejsi się czuli, bo on straż sprawiał około furty... W cichych rozmowach z dziewczyną Jerzy wszystko jej już wyspowiadał, co wiedział i myślał. Oboje z dziecinną zarozumiałością postanowili uciekać, a było im tym pilniej, że Baniuta ze łzami w oczach się uskarżała na zuchwałe obchodzenie się z sobą gości, od których Gmunda wcale jej bronić nie myślała, żalącą się łajała i groziła jej chłostą. Jerzemu myśli najzuchwalsze przychodziły do głowy, jakby dziewczę ocalić. Własna ucieczka już nie obchodziła go tyle, co los niebieskookiej, złotowłosej Baniuty. Była to pierwsza w życiu jego namiętność, gwałtowna, nie licząca się z niczym. Samo przypuszczenie, iż mu ktoś mógł pochwycić ten skarb, do wściekłości go i szału pobudzało... Szwentas się ociągał; gotów był go porzucić i sam z nią i Rymosem zbiec w lasy... a potem?? Sam on nie wiedział, co się stać mogło. I tego wieczoru powróciwszy, Jerzy postanowił przynaglić Szwentasa, aby bądz co bądz dzień ucieczki naznaczył. Ale parobek wrócił znużony pózno bardzo i na pierwsze słowo kunigasa, położywszy palec na ustach, szepnął: Niezadługo... Więcej powiedzieć nie chciał. Parę dni znowu upłynęło. Jednego popołudnia, gdy we dworze oprócz starej Dietrichowej i sługi nikogo nie było, w dziedzińcu konno zjawił się Bernard, który że pachołka z sobą nie miał, a ludzie wszyscy w polu na robocie byli, dowołać się nie mógł nawet, by mu kto konia potrzymał. Stara Dietrichowa wyszła z lamentem i pokłonem, tłumacząc się, że w polu było, co żyło, a młody Krzyżak i jego pachołek także gdzieś powędrowali. Zmarszczył się Bernard. Nie chciał już zsiadać nawet znalazłszy baby same i z konia wydał staruszce rozkaz, aby Jerzemu nazajutrz na Zamek wracać poleciła. Zawrócił się i pojechał. Jerzy, który właśnie drogą od miasta skradał się na folwark, poznawszy z dala Bernarda musiał się w łozinach ukryć, aby uniknąć spotkania. Serce mu biło przeczuciem jakimś złowrogim. Pośpieszył co prędzej na folwark. Tu Dietrichowa ledwie go ujrzawszy wołać poczęła, aby się zbyć danego jej polecenia... Paniczyku rzekła przybył tu po was brat Bernard; jutro was na Zamek wołają. Jutro! tak, jutro! niech mi tak Bóg i święta patronka Barbara pomogą. Tak mówił, słyszałam wyraznie; nakazał, byście mu się jutro stawili... Jerzy stał jak przybity; gniew mu sercem poruszał; to nastawanie staruszki drażniło go; odezwał się półszydersko: Jutro? hę? a nie oznaczyłże pory? Nie, ale wyraznie mówił jutro, a twarz miał namarszczoną i posępną. Jutro więc, co prędzej, to lepiej... Zbyć byście nas chcieli! dodał Jerzy. Stara poruszyła ramionami. E! rzekła nie zaciężyliście nam bardzo. Co tam! Mało was tymi czasy koło domu widać było. Co za dziw? Długo takiej nie zażyjecie swobody, bo na Zamku więzienie... A! tak zamruczał Jerzy. Więc jutro rzekł w duchu, wchodząc do swej izdebki... Rozpaczliwie załamał ręce... Szwentasa nie było jeszcze, przywlókł się pózno. Temu już w dziedzińcu parobcy oznajmili śmiejąc się, że się z nim jutro żegnać będą. Wieść rozeszła się była po folwarku i stary Litwin wiedział ze szczegółami o przybyciu i rozkazie Bernarda, gdy do izby kunigasa wszedł smutny... Nim on się odezwał, Szwentas ręką dał znać, iż nie potrzebuje być zawiadomionym. Jerzy przypadł doń z rozpaczą. Parobek stał zasępiony, lecz ostygły. Mów! wołał co poczniemy? W Litwinie odezwała się przekora na widok tej natarczywości. Milczał umyślnie, trąc głowę i uszy... No, pojedziemy na Zamek! zamruczał Szwentas. Jerzy odskoczył namiętnie zaciskając pięści. Zdrajca jesteś! Litwin zmilczał. Mówże! Kunigasiku, gdy wpadniecie w taki książęcy gniew, czyż wy posłyszycie, choćbym co rozumnego powiedział? Uspokójcie się wprzódy. Zawstydzony chłopak starał się przybrać postać spokojną. No tak, kunigasiku mój! począł Szwentas pojedziemy na Zamek posłusznie... bo jutro uciekać znaczyłoby głowy na pieniek położyć... Ale nie bójcie się, ujdziemy i ujdziemy bezpiecznie... gdy Szwentas mrugnie i powie: Teraz pora... Jerzemu z folwarku powracać na Zamek nie chciało się, tak że do rozpaczy prawie przywiedziony Szwentas dawał mu się wyzłościć mrucząc sobie, że o dziewczynę pewnie chodzić musiało. Za całą pociechę niekiedy mu podszeptywał: Kunigasiku, z Zamku drapniemy, gdy wszystko będzie gotowe, choćby we trzech, a choćby i we czworo... Mówiąc to czworo", spoglądał nań chytrze i uśmiechał się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksKraszewski JĂłzef Ignacy Stara BaĹĹ t 3 WBLPKraszewski JĂłzef Ignacy PaĹac i folwarkJĂłzef Ignacy Kraszewski Dziennik Serafiny(1)kraszewski jĂłzef ignacy pĂłĹdiable weneckieIan Fleming Bond 09 (1961) ThunderballMorris Quincy Supernatural Investigation 01 Gustainis Justin Black Magic WomanKrall_Hanna_ _Taniec_na_cudzym_weseluNumbers TheirOccultVirtuesFrank Herbert The White PlagueCartland Barbara MiłoÂść w hotelu Ritz
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstoryxlife.opx.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|