pobieranie; pdf; ebook; download; do ÂściÂągnięcia
 
Cytat
Felicitas multos habet amicos - szczęście ma wielu przyjaciół.
Indeks Eddings_Dav D20021169 arteuza
 
  Witamy


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

podeszłaś? %7łe nadam swojemu lękowi jakieś imię. Więc jak tylko znów się pojawi, jak tylko wyjrzy,
będę mógł się do niego zwrócić po imieniu:  Odczep się, George . Albo:  Wracaj do swojego pokoju,
George, i przestań mi mieszać w głowie .
Potraktuję go jak małego pętaka, którego należy zdyscyplinować.
Opuścił wzrok i przez chwilę studiował jej dłoń.
-  Eliza Bandzior - powtórzył. Jego spojrzenie zaczęło przesuwać się po jej ciele; gdy zatrzymało się
na twarzy, uśmiechał się. -  Eliza Bandzior. Tak właśnie go nazwę.
Dziękuję! Wspaniały pomysł. Kiedy tylko się zjawi, zawołam:
 Wynocha, Elizo. Precz, Bandziorze! Daj mi spokój, ja tylko biorę pieniądze z bankomatu .
Uniósł kufel w geście toastu.
- Nie obrazisz się, że pożyczę od ciebie to imię? Będę składał ci hołdy do końca tygodnia. Eliza
Bandzior. Tak jest! -
dodał triumfalnie i ponownie zapatrzył się w dal, zapominając o jej istnieniu. Rzeczywiście, wyglądał
inaczej niż przedtem.
Nie pozostawało jej nic innego, niż wrócić do siostry, siedzącej przy barze i obserwującej całe zajście.
Co miała jej powiedzieć? Co się przed chwilą stało? Idąc w stronę baru, zerknęła na prawą rękę i
ujrzała tam fragment tatuażu - imię i nazwisko, którymi mężczyzna będzie się odtąd posługiwał. Imię
i nazwisko, które wreszcie nabrały znaczenia, tyle że nie dla niej.
Yedran
- Polędwicą to on nie jest. Nie jest nawet rostbefem. No, może łatą. W najlepszym razie karkówką.
Tak to się zaczęło dla Edmondsa. Były to pierwsze słowa, które usłyszał tamtego ranka, kiedy siedział
na niebieskim fotelu i wyglądał przez okno, pytając samego siebie:  Co ja tu, do diabła, robię? A
przecież znał odpowiedz: mógł wejść do autobusu albo iść do domu i się zabić. Wybór tyleż prosty, ile
bezwzględny.
Wielki żółto-biały autobus stał przy krawężniku z włą-
czonym silnikiem, dmuchając z rur wydechowych szarymi spalinami. Oparty przy otwartych drzwiach
kierowca ćmił
papierosa i obojętnie gapił się na tłum. Nieopodal, na chodniku, zebrała się spora grupa starszych
ludzi czekających na odjazd.
Idąc przed chwilą w ich stronę, Edmonds pierwszy raz się uśmiechnął: byli tacy wyelegantowani!
Starsze panie miały podniesione, zamrożone włosy jak z dmuchanego szkła, dowodzące tego, że
wróciły właśnie od fryzjerek. Większość mężczyzn nosiła nowiuteńkie buty bez obtarć i zmarszczek,
ciemne garnitury lub idealnie uprasowane sportowe marynarki; najwyrazniej wszyscy mieli pod szyją
krawaty, choć była dopiero szósta i dawno już nie chodzili do biura.
Ktoś z osiedla poinformował Edmondsa, że autobus zatrzymuje się w tym miejscu raz w miesiącu,
zabiera pasażerów, po czym odjeżdża z warkotem silnika na całodzienną przejażdżkę zorganizowaną
przez miasto albo lokalny klub seniora. Emeryci jezdzili do okolicznych miasteczek zwiedzać muzea i
zabytki. Czasem wybierali się do pobliskiego parku narodowego, gdzie chadzali na piesze wędrówki i
jedli lunch; wracali do tego punktu zbiorczego, mając słońce na policzkach, zmęczone nogi i miłe
poczucie, że ich aparaty fotograficzne są pełne zdjęć i że nie zmarnowali dnia.
Gdy Edmonds zbliżał się do tego tłumu, uderzyła go silna fala gryzących się zapachów. Przypuszczał,
że każda z kobiet przed wyjściem z domu spryskała się ulubionymi perfumami.
Czy samotne staruszki kropiły się obficiej, w nadziei, że zwrócą na siebie uwagę jadących autobusem
kawalerów? A może to mężatki używały tak potężnych aromatów, które omal nie osadziły Edmondsa
w miejscu trzy metry dalej? Ile było w tej grupie osób samotnych? Kogo więcej - kobiet czy
mężczyzn?
Czy kiedy ma się szósty albo siódmy krzyżyk, to człowiek nadal szuka życiowego partnera czy tylko
sympatycznego towarzysza na jeden dzień?
Kiedy ujrzał te wszystkie starsze panie tchnące ciężkimi perfumami i panów w szerokich krawatach,
oczekujących dzisiejszej wycieczki, i gdy pomyślał, że licząc sobie siedemdziesiąt pięć lat, można
mieć towarzysza podróży, jego serce ścisnęło się z żałoby i tęsknoty za ukochaną żoną. Wciąż
odczuwał silny impuls, aby pójść do domu i zrobić to - skończyć ze sobą. Przerwać to bezustanne
cierpienie i po prostu zasnąć na wieki. Jeden z jego przyjaciół był policjantem. Facet powiedział
mu, że jak odpowiednio się do tego zabrać, powieszenie się to najlepszy, najmniej bolesny rodzaj
samobójstwa. Którejś nocy wypił
0 parę piw za dużo i pokazał mu nawet, na czym to polega; nie spostrzegł czujnego spojrzenia
Williama Edmondsa.
Mając siedemdziesiąt pięć lat, Edmonds będzie sam jak palec - jeśli w ogóle dożyje do tego wieku.
Istniała całkiem realna możliwość, że zapadnie na jakąś potworną chorobę, która powoli stoczy go od
środka - jak jego biedną żonę - zanim w końcu go zabije.
Przechodząc obok drzwi autobusu, skręcił raptownie w lewo i wszedł do środka. Kierowca nie odezwał
się. Dlaczego Edmonds to zrobił? Kto to wie? Może był to instynkt samozachowawczy, a może
reakcja na zasadzie  raz kozie śmierć ? Cudowny, nieoczekiwany moment nagłego obłędu?
Kto wie?
Był pierwszym pasażerem, który znalazł się tego ranka w autobusie. Szedł wąskim przesmykiem
między fotelami, aż wybrał sobie wolne miejsce; zwalił się na nie i obrócił twarzą do okna. W
chłodnym, zastałym powietrzu wisiały resztki papierosowego dymu i czegoś jeszcze - jakiejś ostrej
przemysłowej woni. Zrodek czyszczący? Syntetyczna tkanina na siedzeniach?
Z przodu autobusu pojawili się ludzie. Niektórzy zerkali na niego, przechodząc dalej, inni osuwali się
pomału 1 ostrożnie na fotele. Wielu stękało lub posapywało cicho, wczepiając roztrzęsione ręce w
oparcia i podłokietniki, wykonując skręty i obroty tułowia, żeby posadzić sztywne ciało we
właściwym miejscu.
Edmonds także osiągnął wiek, w którym z coraz większym trudem sadowił się na krzesłach, w
samochodach i wannach oraz innych miejscach, gdzie aby się zmieścić, trzeba się wygiąć pod
nietypowym kątem. Często z piersi wyrywał mu się mimowolny jęk - znużenia lub wdzięczności.
Wyrazne znaki, że się starzał, że upływ czasu coraz bardziej nadwątlał siły jego organizmu.
- Polędwicą to on nie jest. Nie jest nawet rostbefem. No, może łatą. W najlepszym razie karkówlcą.
W jego stronę zbliżała się korpulentna kobieta, a tuż za nią mąż mówiący głośno do jej pleców.
Doszła do dwóch pustych foteli przed Edmondsem, posłała mu krótkie spojrzenie i wsunąwszy się
bokiem na miejsce, usiadła przy oknie. Jej mąż zajął sąsiedni fotel. Poruszali się tak płynnie, że było
widać, iż przywykli siadać w ten sposób.
- Nie rozumiem, za co go tak cenisz.
- Ciii, nie tak głośno. Cały autobus cię słyszy.
Mąż kobiety na wpół obrócił się za siebie, łypnął na Edmondsa, jakby ten coś przeskrobał, i odwrócił
się z powrotem.
- Dobra, w porządku. - Zciszył głos o ćwierć tonu. - No to powiedz mi, co ci się w nim tak podoba.
Kobieta nie spieszyła się z odpowiedzią.
- Podoba mi się jego godność. Podziwiam go za to, że nie obnosi się ze swoim bólem. To takie...
szlachetne. Ludzie, którzy stracili kogoś bliskiego, chcą, żebyś wiedział, jak im ciężko i jakie
trudności muszą codziennie pokonywać. Chcą, żeby im współczuć. Ale nie Ken: wiesz, że 1 cierpi, bo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl
  • comp
    IndeksKrages Ulrike Savoir vivre współczesnego mężczyzny. Jak odnosić sukcesy u kobietGray John 01 Mężczyźni są z Marsa a kobiety z WenusHakan Nesser Kobieta ze znamieniemCraven Sara Kobieta sukcesuCarroll_Jonathan_ _Glos_naszego_cienia.BLACKCarroll Jonathan Glos naszego cieniaSwift, Jonathan PoemsSurface studiesMyczko Magdalena Zawod telemarketerMatuszkiewicz Irena Przeklete zaklete
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • annkula.pev.pl
  • Cytat

    Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak
    Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied
    A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie.
    A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom
    Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne

    Valid HTML 4.01 Transitional

    Free website template provided by freeweblooks.com