[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Taż mówię: Rykowiecki mnie powiedział, co Czetyrska z góry na marszałka wsiadła. Marszałek ona dowodziła siedzisz nad heraldyką, a córka z rotmistrzem Piszczalskim... oo!... Retkowski w niczym, honor domu w niczym!... Na cóż heraldyka zda się?" Rozumie się, jak Czetyrska tak wsiadła, to marszałek zgłupiał. Dopieroż we dwoje wzięli marszałkównę na spowiedz, dawaj morały jej prawić; no i dziewczyna się spłakała w tym rzecz! Księżna Czetyrska powiada: Marszałek córki chować nie umiesz, cnotę, honor przy tobie straci, to ja ją biorę, wywiozę do Warszawy, do Paryża..." Rozumie się, na ciebie oni tam bij-zabij. Cóż robić? Zwiat nam na Wołyniu zawiązali. Księżna Czetyrska zabrała zaraz marszałkównę i dziś powiadają do Warszawy z nią pojechała. I my pojedziemy także zawołał pan Jędrzej. ROZDZIAA VII Powrócił pan Jędrzej na Ukrainę do Kuczmirówki. Obaj z Drakiewiczem zajechali przed dwór póznym już wieczorem. Piszczalski wysiadł z bryczki i przechodził wśród służących sztywny, nie powiedział do nikogo słówka, ani nikogo nie powitał nawet skinieniem głowy. Za to Eugeni suto rozdawał uśmiechy i grzeczne słówka. Rotmistrz schronił się gdzieś w głąb domu i dopiero w dobrą godzinę po przybyciu wezwał do siebie Macieja. Jak tylko wachmistrz stanął na progu, pan Jędrzej oschłym głosem zapytał krótko: Konie?... Trochę pobiedniały odrzekł Maciej. Czyha czegoś kuleje, a Wilk ma bok zbity... Trochę pobiedniały... powiedział Piszczalski przedrzezniając ironicznie mowę Macieja. Czyha kuleje, a Wilk ma bok zbity... Cóż to znaczy, bagatela!... roześmiał się piekielnie, potem splunął i rzekł porywczo: Durnie! Wstał z krzesła, przechodził się po izbie i wyciągał sobie palce ze stawów, co sprawiało trzask taki, jak niekiedy słychać, gdy na ognisku płoną suche szczapy. Nagle stanął, spojrzał ponuro w oczy Macieja i rzekł: Każ w zbrojowni dużo światła pozapalać i niech mi tam przyprowadzą konie jednego po drugim; ale prędko!... Może pan rotmistrz do jutra... Głupiś! Maciej wyszedł, a zdążając ku stajni mruczał: O, ktoś mu dopiero sadła wrzącego zalał za skórą... Zły! Zbrojownię stanowiła długa sala, zbudowana w tej części dworu, która się zapuszczała w ogród; zamiast podłogi leżały tutaj długie tarcice, niepoprzybijane do podstawy, i te za każdym stąpnięciem podnosiły się w górę jak klawisze, a spadając sprawiały huk, echem rozlegający się po domu. Na ścianach widniały tu koła, kwadraty, krzyże z czarnego i czerwonego sukna, a na nich porozwieszano strzelby, pistolety, kordelasy i przeróżne myśliwskie przybory. Na rozkaz rotmistrza oświetlono zbrojownię bardzo suto. Piszczalski wszedł tutaj, groznym wzrokiem powiódł dokoła i zasiadł w staroświeckim krześle z wysokimi poręczami, a światło, bijące od przeciwległej ściany, padało na jego twarz surową. Wyglądał, jak Jowisz Olimpijski w świątyni wojny. Naraz otwarły się drzwi główne i na progu stanął Mikita, prowadząc dużą białą klacz, która nosiła nazwę Matki; szła ona krokiem niepewnym, ponieważ ruchome deski podłogi zdawały się ją przestraszać, a przy tym światło olśniewało oczy. Matka zatrzymywała się co chwilę, podnosiła do góry długą głowę, nastawiała uszy i dziwnym wzrokiem spoglądała to na czerwone tarcze, to na rozłożone po ziemi stosy jakichś zardzewiałych oręży, starych myśliwskich torb i rzemieni. Tam i nazad przeszła klacz przed panem Jędrzejem, który się jej uważnie przyjrzał, a potem stajennemu dał ręką znak i zawołał: Dawaj Wilka! Wnet też potem stajenny wprowadził do zbrojowni konia dziwacznej budowy; miał ten zwierz krótkie a grube nogi, łeb duży i kanciasty, kędzierzawy ogon i takąż grzywę, sierć burą, kudłatą. Kiedy go Mikita do połowy wciągnął za próg, Wilk wysunął łeb przed siebie, uszy zbiegły mu się u góry w strzałę i chrapnął przerazliwie. Eee, ty!... Bestia! wołał stajenny głosem jakimś śpiewnym, który koń znał widać dobrze, bo za odpowiedz chrapnął jeszcze potężniej, przygiął się, rozkraczył przednie nogi, a tylne wziął pod siebie i oparł je na progu. W tej postawie wyglądał Wilk, jak uosobienie oporu. Tu go dawaj prędzej! krzyknął rotmistrz głosem, który huczał raczej, niż dzwięczał. Na to wołanie Wilk zniżył się jeszcze bardziej, położył uszy na szyi i, szarpnięty uzdą przez stajennego, w dwóch susach poskoczył przed pana Jędrzeja, wlokąc prawie za sobą Mikitę. Teraz się wyprostował, ale drżał cały, szybko rzucał oczyma na prawo i na lewo, wyglądał jak kot zdziczały, który gotów jest rzucić się w jedno z okien. Rotmistrz miał słabość do Wilka, lubił tego dzikiego konia za jego temperament, a jednak obchodził się z nim po tyrańsku; pan Jędrzej podszedł do niego z krzesła, stanął na wprost łba konia i spojrzał mu w oczy. Wilk zmalał teraz, skręcił się, jakby chciał tyłem biec ku drzwiom. Szelmo! krzyknął Piszczalski zwracając się do Mikity. Co znaczy ten bok zbity u konia?... A szalał i zbił... odrzekł stajenny, któremu głos grzązł gdzieś w gardzieli. No, no! Ja cię nauczę, jak się z końmi obchodzić!... Poszedł won!... Dawaj Czyhę! Na te słowa Wilk poskoczył raptownie, jak gdyby zrozumiał rozkaz pana, a widząc, że go stajenny ku drzwiom zwraca, zebrał wszystkie cztery nogi pod siebie i chciał się ulotnić jednym susem. Ale Mikita krótko i twardo trzymał go przy pysku, ku dołowi ściągał, a pomrukiwał jakieś słowa, które widocznie oddziaływały na szaleńca uspokajająco. Po Wilku zjawił się z kolei w zbrojowni Czyha, koń maści brudnokasztanowatej, z grzywą lnianą i takimże ogonem; był on roślejszy od Wilka, a mniej zuchwały. Szedł, kulejąc; prawą nogę powyżej kolana miał zgrubiałą i obwiązaną w szmaty, stawiał ją na ziemi sztywnie, tak jak żołnierz okaleczały stawia drewnianą kulę, na której chodzi. Durniu, rozwiąż te łachmany!... Możesz twój głupi łeb nimi owinąć, ale nie nogę konia! zawołał rotmistrz. Czyha drgnął, słysząc głos pana Jędrzeja, a Mikita, trzymając jedną ręką za uzdę konia, począł mu drugą rozwiązywać szmaty na nodze. Pochylił się Piszczalski i obejrzał spuchniętą nogę, potem wziął konia ręką w pęcinie, chcąc mu zajrzeć pod kopyto; ale Czyha doświadczał stąd widać znacznego bólu, bo się szamotał i usuwał chorą nogę. Psyt, psyt!... wołał pan Jędrzej, a gdy wołanie nie skutkowało, spojrzał koniowi ostro w oczy i pięścią uderzył go w ucho. Stój! krzyknął, a Czyha był już teraz powolny i pozwolił robić ze sobą, co chciano. Z kolei stawiły się do przeglądu inne jeszcze konie: był tu Iwan, czarny, długi koń, z wielkim łbem, krótką szyją, który posuwistym krokiem przeszedł przez długość całej zbrojowni, nie zwracając uwagi na światło, na czerwone tarcze, ani na huk podnoszących się i opadających tarcic podłogi; był Kozak, który na komendę: Raz, dwa, trzy" wyskakiwał do góry lub walił w ziemię kopytami nóg przednich; była Koszowa, klacz gniada, bardzo zuchwała, znana głównie z tego,
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksDygasiĹski Adolf AsCecily von Ziegesar Plotkara 1Derekica Snake My Hostage My Love [MM] (pdf)Gordon Korman Bruno & Boots 07 Something Fishy at Macdonald HallWstęp do chemii koordynacyjnej450.Craven Sara śÂlub w wyśźszych sferachDHCPHitchcock Alfred Dolina SmierciLeiber, Fritz Los Cerebros PlateadosCiemiśÂski Miasto z morza
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plown-team.pev.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|