pobieranie; pdf; ebook; download; do ÂściÂągnięcia
 
Cytat
Felicitas multos habet amicos - szczęście ma wielu przyjaciół.
Indeks Eddings_Dav D20021169 arteuza
 
  Witamy


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

myśl o gotowanej wołowinie i świeżo wypieczonym chlebie. Miał serdecznie dosyć krasnoludzkich
racji polowych, jakie zabrali w Księstwach Granicznych, twardych sucharów i pasków suszonego
mięsa. Dzisiaj, po raz pierwszy od tygodni będzie mógł się bezpiecznie położyć pod prawdziwym
dachem i cieszyć się towarzystwem krajan. Może nawet pociągnie sobie nieco ale przed snem.
Napięcie zaczęło go opuszczać. Czuł się zrelaksowany i zrozumiał jak bardzo spięty pozostawał
podczas podróży, stale usiłując wypatrzyć wszelkie chowające się w górach niebezpieczeństwa.
Spojrzał z obawą na Gotreka. Twarz krasnoluda była blada, a on sam często zatrzymywał się, by
popatrzeć wokół z wyrazem pełnej dezorientacji, jakby nie całkiem mógł sobie przypomnieć gdzie
są, albo dokąd zmierzają. Uderzenie w głowę najwyrazniej znacznie dotknęło Zabójcę. Felix nie
mógł zrozumieć dlaczego. W swoim czasie, widział Gotreka przyjmującego znacznie gorszy łomot.
- Dobrze się czujesz? - zapytał, prawie spodziewając się, że krasnolud na niego warknie.
- Tak, tak. Dobrze - odparł Gotrek, lecz jego głos był miękki i przypominał Felixowi starego
człowieka.
Po zimnym, czystym powietrzu gór, oraz wietrznej świeżości równin, miasto Fredericksburg
stanowiło wstrząs dla jego zmysłów. Z oddali wysokie, wąskie domy z pokrytymi czerwonymi
płytkami dachami i pobielonymi ścianami wydawały się czyste i porządne. Ale nawet przyćmione
światło zachodzącego słońca nie ukrywało pęknięć w murze i dziur w spadzistych dachach.
Wąskie, przypominające labirynt ulice pełne były śmieci. Głodne psy wałęsały się od stosu
gnijących warzyw do sterty nieczystości, dosłownie w biegu wydalając fekalia. Wybrukowane ulice
śmierdziały uryną i pleśnią, oraz tłuszczem kapiącym do ognisk kuchennych. Felix zakrył usta ręką i
przełknął z trudem. Tuż nad kostką zauważył czerwoną krostę po świeżym ugryzieniu pchły.
Nareszcie cywilizacja, pomyślał ironicznie.
Sprzedawcy wystawili latarnie, by oświetlić rynek targowy. Kurtyzany stały w kręgach
czerwonego światła w pobliżu drzwi wielu domów. Całodzienne interesy zmierzały ku końcowi,
atmosfera tego miejsca zmieniała się, gdy mieszkańcy szli jeść i szukać rozrywki. Gawędziarze
gromadzili małe kręgi słuchaczy wokół swoich kociołków na węgiel drzewny i współzawodniczyli z
magikami, którzy wywoływali maleńkie smoki pojawiające się w kłębach dymu. Niedoszły prorok
stał na stołku pod statuą założyciela miasta, bohatera Fredericka i napominał tłum, by powrócił do
cnót dawniejszych prostych czasów.
Ludzie byli wszędzie, ich żywe ruchy oślepiały oczy Felixa. Domokrążcy podciągali rękawy
oferując talizmany szczęścia, lub tace małych pachnących cynamonem ciasteczek. U wylotu wąskiej
ulicy dzieci kopały nadmuchany świński pęcherz, ignorując nawoływania matek, by wróciły przed
zmrokiem do domów. Ponad głowami obdarte pranie wisiało na sznurkach rozciągniętych od okna do
okna ponad wąskimi alejami. Opróżnione z towarów wozy toczyły się ku ogródkom sprzedawców
piwa, stukocząc na koleinach i poruszając obluzowane kamienie bruku.
Felix zatrzymał się przy stoisku starej kobiety i kupił kawałek żylastego kurczaka, który upiekła
nad kociołkiem. Ciepłe soki wypełniły jego usta gdy chciwie przełykał posiłek. Stał przez chwilę
starając się odnalezć w zamieszaniu kolorów, zapachów i hałasów.
Patrząc na rój ludzi czuł się nie na swoim miejscu. Wśród tłumu poruszali się żołnierze w
uniformach lokalnego burmistrza. Bogato ubrani młodzieńcy przypatrywali się ulicznicom i
wymieniali dowcipy ze swoimi ochroniarzami. Przed wejściem do Zwiątyni Shallya'i, żebracy
wznosili swe okropne kikuty ku przechodzącym kupcom, którzy trzymali wzrok uważnie
skoncentrowany przed sobą, a ręce na sakiewkach. Pijani chłopi o czerstwych twarzach toczyli się
przez ulice z podziwem spoglądając na budynki wyższe niż jedno piętro. Stare kobiety z głowami
owiniętymi w obdarte chusty stały na schodach wejściowych i plotkowały ze swoimi sąsiadkami. Ich
zasuszone twarze przypominały Felixowi suszone na słońcu jabłka.
Fredericksburg w porównaniu z Altdorfem był niemal wioską. Przeżył w stolicy Imperium
większość życia i nigdy nie tracił rezonu. Po prostu przywykł do spokoju i samotności gór. Był
nieprzyzwyczajony do otaczającego go tłumu. Niemniej, ponowne przywyknięcie do przebywania
wśród ludzi powinno mu zabrać ledwie parę godzin.
Stojąc pośród tłumu czuł się samotny, jeszcze jedna twarz w morzu twarzy. Słuchając paplaniny
głosów nie słyszał żadnych przyjaznych słów, jedynie targowanie się i gburowate dowcipy. Była tu
energia, witalność rozwijającej się społeczności, ale on nie stanowił jej części. Był obcym,
wędrowca z dziczy. Miał niewiele wspólnego z tymi ludzmi, którzy prawdopodobnie nigdy w życiu
nie dotarli dalej niż milę od swoich domostw. Uderzyło go, jak dziwne stało się jego życie. Nagle
poczuł straszliwą tęsknotę by znalezć się w domu, w wygodnych wyłożonych drewnem salonach jego
ojca. Potarł starą bliznę, na prawym policzku i przeklął dzień, w którym został wydalony z
uniwersytetu by żyć wśród drobnych przestępców i aktywistów politycznych.
Gotrek maszerował wolno przez plac targowy, gapiąc się głupawo na stoiska sprzedawców
ubrań, amuletów i żywności, jakby nie całkiem rozumiał co się wokół niego dzieje. Jedyne dobre oko
Zabójcy było szeroko otwarte, oszołomione widokami. Zaniepokojony zachowaniem swojego
towarzysza Felix wziął go za ramię i skierował do drzwi tawerny. Leniwy namalowany smok
zwieszał się z szyldu nad drzwiami.
- No, dalej - powiedział Felix. - Napijmy się piwa.
Wolfgang Lammel popchnął kolanem wyrywającą się barmankę. Próbując uniknąć pocałunku
poplamiła różem z policzków wysoki aksamitny kołnierz jego kaftana.
- Precz, flądro - rzeki do niej swoim najbardziej władczym głosem.
Jasnowłosa dziewczyna spojrzała na niego gniewnie. Jej twarz zaczerwieniła się pod
nieumiejętnie nałożoną maską pudru i barwiczki, a irytacja wykrzywiła ładne wieśniacze oblicze.
- Mam na imię Greta - powiedziała. - Nazywaj mnie po imieniu.
- Mogę cię nazywać jak mi się podoba, brudasie. Mój ojciec jest właścicielem tej tawerny i jeśli
chcesz zatrzymać tak niedawno zdobytą posadę trzymaj swój wygadany język za zębami.
Powstrzymała ripostę i uciekła poza jego zasięg.
Wolfgang uśmiechnął się złośliwie. Wiedział, że wróci. Zawsze wracają. Sprawiało to złoto
ojca.
Dokładnie wytarł dobrze zadbaną dłonią róż ze swojego ubrania. Potem obejrzał swoje brodate [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl
  • comp
    IndeksWilliam Shatner Tek War 2 Tek LordsBrenda Williamson & Rayne Forrest Sexual Deceptions (pdf)306. Williams Cathy Multimilioner w LondynieCity on Fire Walter Jon WilliamsWilliam Goldman The Ghost and The DarknessBarret_William_E_ _Czarnoksieznik_scrGoldman William The Princess BrWilliam C. Dietz Driftergibson william neuromancerLaurie King Mary Russel 06 Justice Hall (v1.0) [lit]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • storyxlife.opx.pl
  • Cytat

    Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak
    Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied
    A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie.
    A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom
    Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne

    Valid HTML 4.01 Transitional

    Free website template provided by freeweblooks.com