[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wolał jak zwykły żebrak buszować po śmietnikach, szu kając resztek cukru, melasy i innych łakoci, niż jak daw niej dumnie przemierzać knieje. Bo knieje też już nie istniały. Większość terenów zo stała podzielona na złotonośne działki, zryta łopatami i ki lofami, przesiąknięta rtęcią używaną do płukania rudy, a czasem podziurawiona dynamitem. Will westchnął ciężko. Z powodu tego wszystkiego za mierzał wyjechać gdzie indziej. To dlatego wybrał Sitkę. Był przekonany, że na Alasce, w zimnej tundrze i przepastnych lasach, na nowo odnajdzie to, co tutaj stracił. Nie tęsknił za towarzystwem ludzi. Nie chciał się wiązać z żadną kobietą. Szukał przygody, wolności i... zapomnienia. Niewiele pozostało tak uroczych zakątków, jak to wzgó rze w pobliżu Tinderbox. Ale i jego dni były już policzone. Co prawda nikt się nie kwapił, żeby tu kupić działkę, ale osa da pomału się rozrastała i wciąż przybywało domów. Za chłanne macki cywilizacji sięgnęły i tutaj. Oczywiście los mógł się jeszcze odmienić. Will przypo mniał sobie dzieje innych osiedli górniczych, opustoszałych wraz z odejściem poszukiwaczy złota. To były tak zwane miasta widma. Zdarzało się, że umierały w ciągu jednej nocy, gdy złoty szlak przesuwał się gdzie indziej. Wystarczyła drobna pogłoska, że gdzieś znaleziono złoto, by ludzka masa, ogarnięta.owczym pędem, porzucała dotychczasowe miejsce i wraz z dobytkiem przenosiła się o całe mile. Za górnikami odjeżdżali kupcy, dziwki, kowale. Puste domy ziały oczodołami okien, a wydeptane miejsca po na miotach na nowo porastała trawa. Lecz z drugiej strony wpływ cywilizacji był tak silny, że przyroda nie miała tu nic do gadania. Puste miasto po zostawało miastem, ponurą pamiątką po ludziach, odwie dzaną przez sępy i kojoty. Will westchnął. Zegnaj, Kalifornio. Gdy tylko uzbiera odpowiednią sumę, kupi bilet, wejdzie na pokład parowca i odpłynie do Sitki. Ani razu nie spojrzy za siebie Bo niby za czym miałby się oglądać? Nie zostawiał tu taj nic, do czego miałby ochotę wrócić lub za czym tęsk nić. Przyjaciele? Liam Dennington nie żył, a Matt Robin son miał własne plany. Od miesięcy bezskutecznie nama wiał Willa, żeby też zabrał się za poszukiwanie złota. Gardził złotem, jak i ludzmi, którzy w pogoni za ma jątkiem ryli w ziemi. Pieniądze nie dawały szczęścia. Sam o tym się przekonał na przykładzie własnej rodziny. Z Mattem łączyła go szczera męska przyjazń, której nie mogły zniszczyć odmienne zapatrywania. Wprawdzie Matt niby szukał złota, ale wciąż się nie pozbył traperskich nawyków i na dobrą sprawę jeszcze się nie wziął za kopa nie. Twierdził, że do tego potrzeba dwóch ludzi i chciał się podzielić z Willem spodziewanym zyskiem. Jednak Will twardo obstawał przy swoim. Koń z trudem wspinał się po stromym zboczu. Will jechał powoli, święcie przekonany, że i tak wyprzedzi Kate. Kobiety nie nadawały się do życia na pograniczu. Choćby Sherrilyn... Co prawda Kate wydawała mu się inna, ale to nie zmie niało faktu, że była kobietą. Will spojrzał na niebo. - No i co, staruszku? - powiedział na poły do siebie, na poły do konia. - Na razie mamy ładną pogodę. W taki dzień wiele się może zdarzyć. Cmoknął cicho, żeby zachęcić zwierzę do dalszej wspi naczki. Koń zastrzygł uszami, podrzucił łbem i powoli po- człapał pod górę. Nie minęło nawet parę minut, jak doje chali na miejsce. Na szczycie góry Will zsiadł i dalej poszedł piechotą, prowadząc konia za sobą. Wkrótce dotarł do małej polany. Ciekawe, ile będzie musiał czekać na Kate? - Co u licha? - wyrwało mu się mimo woli. Kate już tu była. Szybko ukrył się wśród listowia. Dziewczyna nie za uważyła go. Postawiła koszyk na ziemi, oparła się ręką o pień drzewa i ciężko łapała oddech. Niebo pociemniało, chociaż do zmierzchu było jeszcze trochę czasu. Nadciągała następna burza. Will poczuł na policzkach gwałtowny powiew wiatru. Cichaczem przesunął się bliżej Kate, ciągle schowany za drzewami. Dwadzieścia metrów. Dziesięć. Wiatr szele ścił wśród zeschłych liści i tłumił odgłos kroków. Miał ją teraz na wyciągnięcie ręki. Na dobrą sprawę mógł jej dotknąć. Już się szykował, by to zrobić, ale nagle zamarł w bezruchu. Kate także stała nieruchomo, niczym statua, obejmując pień drzewa i przyciskając policzek do gładkiej, chłodnej kory. Patrzyła na coś. Albo na kogoś. Will także spojrzał w tę stronę, na drugą stronę polanki, gęsto porośniętej - tak jak mówiła Mei Li - bujnymi krze wami jagód. Przetarł oczy i znów zerknął. Chinka stała bez czapki, z rozplecioną kaskadą długich czarnych włosów, sięgających niemal do pasa. Stała - w nieco niezgrabnym uścisku Matta Robinsona. Kate mocniej ścisnęła pień. Nie odry wała. wzroku od kochanków. Kiedy się całowali, zacisnęła dłoń tak mocno, że aż jej pobielały palce. Will powoli przesunął wzrokiem po jej kształtnej sylwetce. Spoglądał na rude włosy, smu kłą kibić i jędrne biodra... Zastanawiał się nie po raz pierwszy, czy była jeszcze dzie wicą? Dobrze pamiętał, jak poczerwieniała, gdy ją pocało wał. Pamiętał też wyraz jej oczu, gdy go zobaczyła nago. Kate Dennington była nietknięta. Nigdy nie miała ko chanka. Kiedy teraz na nią patrzył, zrozumiał całą prawdę. Przysunął się odrobinę bliżej. Poczuł subtelną woń wody lawendowej i mydła. Luzne kosmyki rudych włosów tańczyły wokół twarzy Kate i wi
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksAnnette Meyers [Olivia Brown 01] Free Love (retail) (pdf)Masters Edgar Lee (Aapeli) MrĂłwki Pana Boga04. Debra Webb Pokonać lękGK Chesterton Father Brown 4 Secret of Father Brown, TheStatystyka opisowaCharisma Knight Daywalker (pdf)Resnick Mike Na tropach jednorośźcaTownsend Sue 1 Sekretny dziennik Adriana Mole'a lat 13 i trzy czwarteHaydnbyJ.C.Haddenlib_0888
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plown-team.pev.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|