pobieranie; pdf; ebook; download; do ÂściÂągnięcia
 
Cytat
Felicitas multos habet amicos - szczęście ma wielu przyjaciół.
Indeks Eddings_Dav D20021169 arteuza
 
  Witamy


[ Pobierz całość w formacie PDF ]

A tamci po prostu odjechali. W każdym razie udało im się wydostać. Znalezliby-
śmy zniszczony pojazd, gdyby tam został.
Rzecz prosta, wszystko mogło odbyć się zupełnie inaczej. I z pewnością od-
było się inaczej. Już otwierałem usta, żeby powiedzieć Rivie, co myślę o wartości
naszych przedwczesnych spekulacji, kiedy centralka ożyła. W górnym rogu pul-
pitu mignęło ostre światełko, zgasło na kilka sekund, znowu rozbłysło, trwało tak
dwie, może trzy sekundy i nagle łagodniejąc zaczęło regularnie pulsować.  Uran
był tam, gdzie powinien. Jego automatyczny nadajnik namiarowy pracował nor-
malnie.
 Snagg! Odezwij się!
Cisza. Riva nie śpiesząc się manewrował klawiszami.
Ale Snagg się nie zgłosił.
 Wyszedł  powiedziałem po chwili.  Zaszło coś takiego, że musiał opu-
ścić statek.
 Jak tamten, w tunelu?  spytał. Głos miał spokojny, opanowany.
 Nie  uciąłem.  Tamten nie był z Korpusu.
Zamilkł.
Zająłem się pulpitem. Uruchomiłem zespół zdalnego sterowania i uzyskawszy
kontakt, przekazałem  Uranowi rozkaz wystrzelenia sondy. Podałem dane i tra-
jektorie. Ale w okienku kontrolnym nic się nie pokazało. Spróbowałem jeszcze
raz. Automat przeprowadził jakieś błyskawiczne operacje, po czym wyrzucił  ze-
ro . Nic z tego. Neuromat  Urana nie przyjmował poleceń. Na trasie przepływu
informacji znajdowała się blokada. To mógł zrobić tylko Snagg, osobiście.
Wywoływaliśmy go jeszcze kilka minut bezskutecznie, wreszcie daliśmy spo-
kój.
 Jedzmy  powiedziałem.
 Uran był w porządku. Na razie nie groziło nam odcięcie od  Heliosa . Dro-
ga na orbitę stała otworem. Snagg może poczekać.
Kto natomiast nie mógł czekać, to ludzie. Załogi statków, które trafiły tu przed
nami.
Wracać w kierunku  Urana nie miało sensu. Skalna rozpadlina ciągnęła się
tam po kres horyzontu. Natomiast stosunkowo blisko na północ wspinała się stro-
mym językiem jakby zastygłej ławy ku niewidocznej teraz przełęczy.
114
Zapuściłem silniki, skierowałem dziób pojazdu prosto jak strzelił w kierunku
północnym i ruszyłem pełną mocą.
* * *
Od czterdziestu minut podłoga kabiny jęczała piskliwym, wibrującym tonem
jak napięta do ostateczności struna. Przechył wgniatał nas w fotele, ręce z trudem
sięgały do pulpitów. Zciana, którą pokonywał  Phobos , była miejscami niemal
pionowa.
Z lewej i z prawej strony wznosiły się przytłaczające ogromem czarne, prze-
wieszone urwiska. Na próżno sięgaliśmy wzrokiem ku ich szczytom, tonęły
w granicie nocy lub. śmigały w górę, pozostając niewidoczne, nawet kiedy wsta-
waliśmy z miejsc i przekrzywiając głowy przywieraliśmy szybami kasków do ilu-
minatorów. Niższe turnie, odstające groznymi kłami od głównego masywu, wy-
glądały jak wulkaniczne fajerwerki, zastygłe w straszliwym wybuchu.
Stopniowo jednak ich rozczapierzone, iglaste wierzchołki pozostawały za na-
mi. A raczej pod nami. Nie wiedzieliśmy, co to lęk wysokości, a jednak woleliśmy
nie oglądać się za siebie. Była tam tylko przepaść.
%7łleb zwężał się. Z obu stron zbiegały nieregularne, poszarpane grzędy, po-
zostawiając pośrodku prześwit, tak wąski, że chwilami musieliśmy niemal sta-
wać w miejscu. Wkrótce jednak ujrzeliśmy w górze, przed nami szerokie, płaskie
siodło. Przebyliśmy jeszcze ze sto metrów, po czym kabina wróciła powoli do
poziomego położenia, silniki przycichły, wjechaliśmy na coś przypominającego
wygodną półkę, wyprowadzającą łagodnym trawersem na szczyt przełęczy. Za-
uważyłem nagle dziwny refleks na skalnej gładziznie grani, wspinającej się ku
najbliższemu szczytowi. Zgasiłem reflektory, ale ów błękitnawy pobłysk, jakby
pierwszy promień świtu, trwał nadal. Tylko że do świtu pozostały jeszcze nie-
spełna dwie doby. Gdzieś, za skalnym murem musiało się znajdować inne zródło
światła.
Ponownie zapaliłem reflektory i, opuszczając półkę, szerokim łukiem wyje-
chałem na szczyt przełęczy. Wyłączyłem silniki. Pojazd przebył samym rozpędem
kilka metrów, zakołysał miękko, przekraczając szeroki w tym miejscu garb grani
i znieruchomiał.
115
* * *
Nie myliłem się co do tych świetlnych refleksów. Ale nie zdążyłem przyjrzeć
się nowemu widokowi tak dokładnie, jak na to zasługiwał, bo w kabinie zabrzmiał
nagle spokojny głos Snagga.
 Mam was na ekranie.  Helios w porządku. Baza przyjęła meldunek o lą-
dowaniu. Hiss was pozdrawia. . . [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • natalcia94.xlx.pl
  • comp
    IndeksCooper Davis Bound By Nature (pdf)Bonnie Dee A Hearing Heart v2Anthony, Piers Cluster 4 ThousandstarSouthwick_Teresa_ _Zona_dla_szejka_01_ _Klejnot_pustyniAgatha Christie Zagadka BśÂ‚ć™kitnego Expresu _Tajemnica BśÂ‚ć™kitnego Expressu_C_3_0_dla_NET_3_5_Ksiega_eksperta_csh3keBrian Daley Coramonde 02 The Starfollowers of Coramonde v4.1 (htm)Nancy Warren Ein Macho zum VerliebenAlan Dean Foster Flinx SS Snakes EyesKrechowiecki Adam Prawdy i bajki
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • rafalradomski.pev.pl
  • Cytat

    Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak
    Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied
    A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie.
    A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom
    Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne

    Valid HTML 4.01 Transitional

    Free website template provided by freeweblooks.com