[ Pobierz całość w formacie PDF ]
być w jakiś sposób powiązane z nieszczęściem, które wisiało nad dziećmi ze szkoły Zwiętego Bartka. Na razie nie wiedziałem absolutnie nic o zbliżającym się koszmarze i miałem nadzieję, że brat Constantine da mi jedną czy dwie wskazówki. W kruchcie zapaliłem światło, skręciłem w prawo i podszedłem do drzwi wieży, które zamykano z obawy, że któreś z fizycznie sprawniejszych dzieci wymknie się spod nadzoru i dojdzie tak daleko. Gdyby wspięło się na szczyt wieży, mogłoby spaść z dzwonnicy albo ze schodów. Gdy przekręciłem klucz w zamku, ostrzegłem się w duchu, że równie łatwo jak zbłąkane dziecko mogę ulec fatalnemu upadkowi. Nie miałem nic przeciwko śmierci i spotkaniu ze Stormy, czy to w niebie, czy w trakcie nieznanej wielkiej przygody, którą nazywała służbą" ale dopiero po ustaleniu, co zagraża dzieciom, i podjęciu próby zażegnania nieszczęścia. Jeśli tym razem zawiodę, jeśli jedni zostaną oszczędzeni, ale inni zginą, jak w centrum handlowym w czasie tamtej strzelaniny, nie znajdę miejsca, które mogłoby zapewnić większą samotność i spokój niż górski klasztor. A już wiecie, że nawet tutaj nie znalazłem spokoju. Wieża z kręconymi schodami nie była ogrzewana. Gumowane stopnie ziębiły mnie w stopy, ale przynajmniej nie były śliskie. Tutaj harmider dzwonów sprawiał, że ściany drżały niczym membrana bębna reagująca na łoskot gromu. W trakcie wspinaczki przesuwałem rękę po zakrzywionej ścianie i czułem mruczenie tynku pod palcami. Zanim dotarłem na szczyt schodów, moje zęby wibrowały delikatnie jak trzydzieści dwa kamertony. Włoski w nosie łaskotały, uszy bolały. Czułem dudnienie dzwonów w szpiku kości. Takich wrażeń słuchowych przez całe życie szuka każdy nawiedzony heavymetalowy perkusista: spiżowe ściany dzwięku spadały w ogłuszających lawinach. Wszedłem na dzwonnicę, gdzie otoczyło mnie lodowate powietrze. Na wieży w nowym opactwie są trzy dzwony. Ta wieża była szersza, dzwonnica bardziej przestronna niż tamta w kościele na stoku. We wcześniejszych dziesięcioleciach mnisi musieli czerpać większą przyjemność z dzwonienia, bo zbudowali dwupoziomową dzwonnicę z pięcioma dzwonami, a dzwony były ogromne. Niepotrzebne były sznury ani kołowroty, żeby kołysać te spiżowe kolosy. Brat Constantine jezdził na nich jak kowboj, który na rodeo przeskakuje z jednego grzbietu na drugi w stadzie wierzgających byków. Jego niespokojny duch, pobudzany do działania przez frustrację i furię, stał się dzikim poltergeistem. Jako istota niematerialna nie miał ciężaru i tym samym nie mógł wywierać nacisku, żeby poruszyć ciężkie dzwony, ale płynęły z niego koncentryczne fale mocy, jak on sam niewidzialne dla innych ludzi, choć widoczne dla mnie. Gdy te impulsy przepływały przez dzwonnicę, spiżowe dzwony kołysały się dziko. Wielkie serca uderzały z większą gwałtownością, niż przewidzieli czy uważali za możliwe ich twórcy. Nie czułem tych fal siły, gdy płynęły przeze mnie. Poltergeist nie może skrzywdzić żywej osoby ani dotykiem, ani swoimi emanacjami. Gdyby jednak któryś dzwon zerwał się i spadł na mnie, zostałbym po prostu zmiażdżony. Brat Constantine był łagodny za życia, nie mógł więc stać się zły po śmierci. Gdyby nieumyślnie mnie skrzywdził, pogrążyłby się w jeszcze głębszej rozpaczy. Ja jednak pomimo jego wyrzutów sumienia pozostałbym trupem. Martwy mnich harcował po dzwonnicy w tę i z powrotem, w górę i w dół, skacząc po dwóch poziomach. Nie wyglądał demonicznie, ale uważam, że określenie obłąkańczo" nie będzie dla niego krzywdzące. Każdy zwlekający z odejściem duch zachowuje się irracjonalnie, zagubiwszy drogę w uświęconym pionie porządku. Poltergeist jest irracjonalny i wkurzony. Czujnie sunąłem galerią wokół dzwonów. Zakreślały łuki szersze niż zwykle, zagradzając przejście i zmuszając mnie do trzymania się blisko balustrady. Na wysokim do pasa zewnętrznym murze stały kolumny, na których wspierał się dach z wysuniętym okapem. Spomiędzy kolumn w widny dzień roztaczał się widok na nowe opactwo, faliste zbocza gór Sierra, dziewiczy ogrom lasu. Znieżyca przysłaniała nowe opactwo i las. Widziałem tylko kryte łupkiem dachy i brukowane wirydarze starego opactwa Burza wrzeszczała jak wcześniej, ale teraz głuszyły ją grzmiące dzwony. Niesione wiatrem wiry śniegu ścigały się po dzwonnicy i wyskakiwały na zewnątrz. Gdy okrążałem go powoli, brat Constantine był świadom mojej obecności Skakał z dzwonu na dzwon jak zakapturzony chochlik, nie odrywając ode mnie wzroku. Oczy miał groteskowo wytrzeszczone, nie takie, jak za życia. Stryczek sprawił, że wyszły z orbit, gdy pękł mu kark życia. Stryczek sprawił, że oczy wyszły z orbit, gdy pękł mu kark i zapadła się tchawica. Stanąłem plecami do jednej z kolumn i szeroko rozpostarłem ręce, wnętrzem dłoni w górę, jakby pytając: Jaki w tym sens, bracie? Co zyskasz? Choć wiedział, o co mi chodzi, nie chciał się zastanawiać nad bezsensem swojego gniewu. Odwrócił wzrok i jeszcze bardziej gorączkowo zaczął się miotać po dzwonach. Wepchnąłem ręce w kieszenie i ziewnąłem. Zrobiłem znudzoną minę. Gdy znów na mnie spojrzał, ziewnąłem teatralnie i pokręciłem głową jak aktor, który gra dla tylnych rzędów, ze smutkiem wyrażając rozczarowanie. Oto dowód, że nawet w najbardziej rozpaczliwych chwilach, gdy ostre zęby zimna ogryzają kości i nerwy strzępią się ze btrachu przed tym, co przyniesie następny obrót dużej wskazówki zegara, życie nie jest pozbawione komizmu. Harmider zrobił ze mnie mima. Ostatni wybuch zdusił płomienie gniewu brata Constan-tine'a. Koncentryczne fale mocy przestały z niego promieniować i dzwony natychmiast zaczęły kołysać się mniej gwałtownie, kreślone przez nie łuki szybko malały. Choć miałem grube skarpety, przeznaczone do sportów zimowych, lodowaty ziąb przenikał przez nie z kamiennej podłogi. Szczękałem zębami, starając się udawać znudzenie. Niebawem serca delikatnie uderzały w spiż, wydobywając ciche, czyste, łagodne tony, które mogłyby stanowić podstawę tematu muzycznego ilustrującego nastrój melancholii. Głos wiatru nie powrócił w wyjącym pędzie, bo w moich brutalnie potraktowanych uszach wciąż tętniło wspomnienie niedawnej kakofonii. Jak jeden z mistrzów walki z Kucającego tygrysa, ukrytego smoka, który z wdziękiem skakał na dachy, a potem opadał w powietrznym balecie, brat Constantine zsunął się z dzwonu i wylądował obok mnie na dzwonnicy. Zrezygnował z wytrzeszczonych oczu. Twarz miał taką jak przed zaciskającą się pętlą, choć może za życia nigdy nie wyglądał równie żałośnie. Miałem się do niego odezwać, gdy coś się poruszyło po drugiej stronie dzwonnicy, zjawa widoczna przez mgnienie oka pomiędzy krzywiznami uciszonych dzwonów, mroczna sylwetka na tle wirującej bieli. Brat Constantine prześledził kierunek mojego spojrzenia i, jak mi się zdawało, chyba rozpoznał przybysza, choć też musiał widzieć go tylko w przelocie. Na tym świecie już nic nie mogło go skrzywdzić, a jednak cofnął się jakby ze strachu. Stałem w pewnym oddaleniu od schodów, więc gdy przybysz okrążył dzwony, znalazł się pomiędzy mną a jedynym wyjściem z dzwonnicy. Gdy przeminęła moja chwilowa głuchota i krzyk wiatru wzniósł się jak chór pełnych złości głosów, postać wysunęła się zza osłaniających ją dzwonów. Był to mnich w czarnym habicie, którego
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plnatalcia94.xlx.pl
|
|
IndeksAlan Dean Foster Flinx SS Snakes EyesCandace Steele 01 PĹomienne Pragnienie (nieof.) Dean CameronFoster, Alan Dean Icerigger 2 Mission to MoulokinFoster Alan Dean NadchodzÄ
ca burzaDean Ing Soft TargetsAlan Dean Foster The Chronicles of RAlan Dean Foster Icerigger 1Koontz R. Dean Braciszek OddJack L. Chalker Dancing Gods 3 Vengance of the Dance01 The Night Watch
zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plstoryxlife.opx.pl
Cytat
Długi język ma krótkie nogi. Krzysztof Mętrak Historia kroczy dziwnymi grogami. Grecy uczyli się od Trojan, uciekinierzy z Troi założyli Rzym, a Rzymianie podbili Grecję, po to jednak, by przejąć jej kulturę. Erik Durschmied A cruce salus - z krzyża (pochodzi) zbawienie. A ten zwycięzcą, kto drugim da / Najwięcej światła od siebie! Adam Asnyk, Dzisiejszym idealistom Ja błędy popełniam nieustannie, ale uważam, że to jest nieuniknione i nie ma co się wobec tego napinać i kontrolować, bo przestanę być normalnym człowiekiem i ze spontanicznej osoby zmienię się w poprawną nauczycielkę. Jeżeli mam uczyć dalej, to pod warunkiem, że będę sobą, ze swoimi wszystkimi głupotami i mądrościami, wadami i zaletami. s. 87 Zofia Kucówna - Zdarzenia potoczne |
|